Nastrój: KLIK
Lekki, letni wiatr
sprawiał, że liście na drzewach tańczyły wesoło, wytwarzając przy tym prawie
niesłyszalny szum. Wkrótce i moje długie, falowane włosy spróbowały odfrunąć
gdzieś z coraz to silniejszą bryzą, ale nie potrafiły. Jeden z brązowych kosmyków
od razu poddał się, opadając na moje oko. Odgarnęłam go szybko prawą ręką, nie
przestając iść tanecznym krokiem prosto przed siebie. Przechadzałam się ulicą
jednego z angielskich miasteczek, razem z moim przyjacielem. Uśmiechnęłam się
sama do siebie, nie przerywając wpatrywania się w ten rajski krajobraz. Widok
był naprawdę niezwykły. Po obu stronach wzdłuż ulicy rosły wysokie, zielone
drzewa. Za nimi znajdowały się domy, które rzucały cień na ogródki i drogę.
Dzieci bawiły się pod czujnym okiem rodziców, siedzących na werandach, a inni
spacerowali drogą, bądź popijali herbatę w swoich czterech ścianach. Nic, tylko
rozkoszować się tymi pięknymi widokami, zachodzącym po prawej stronie słońcem,
cudownymi zapachami, słuchać śpiewu ptaków i muzyki świerszczy. Żyć nie
umierać.
Obok mnie szedł
ubrany w granatowy sweter i ciemne bordowe rurki Harry. Machnął głową w geście
poprawienia swoich niesfornych ciemnobrązowych włosów i przystanął nagle,
zatrzymując i mnie. Spojrzałam na niego pytająco, a on przysunął się tylko o
krok bliżej. Przełknęłam gulę stresu w moim gardle i nieświadomie przesuwałam
się o krok do tyłu, gdy tylko on stawiał krok do przodu. Zorientowałam się co
robię dopiero wtedy, gdy poczułam za plecami jakąś przeszkodę. Było to drzewo.
Harry oparł o nie swoje dłonie zaraz za mną tak, że znajdowałam się dokładnie
pośrodku nich i zaczął się mi przyglądać. Jak gdyby nigdy nic, patrzył prosto w
moje błękitne oczy. Kolejny raz robił to samo… Jego kąciki ust podniosły się
nagle ku górze, tworząc te niepowtarzalne dołeczki. Wkrótce ukazał mi szereg
swoich nieskazitelnie białych zębów. To wszystko było co najmniej dziwne, żeby
nie powiedzieć - przerażające i mrożące krew w żyłach.
Wtedy poczułam jak
moje usta, które otworzyłam, by coś wydukać zaczynają się trząś, a ręce im
zawtórowały. Nie wiem dlaczego, ale bałam się tego, co może zaraz nastąpić.
Wymyślałam najróżniejsze scenariusze, ale stało się coś, czego się nie
spodziewałam. W pewnym momencie chłopak pochylił się tak, że jego głowa prawie
spoczywała na moim lewym ramieniu. Od razu poczułam jego ciepło na mojej szyi i
ten płynny oddech przyprawiający mnie o przyjemne dreszcze. Byłam na sto
procent pewna, że zaraz szepnie mi coś do ucha i nie myliłam się. Było to
najzwyczajniejsze w świecie:
- Cześć.
Gdy tylko to
powiedział odsunął się ode mnie i lustrując mnie ostatni raz od góry do dołu
odszedł w kierunku swojego domu. A ja nadal stałam jak porażona wpatrując się w niewidzialny punkt przede
mną. Osłupiała, zdziwiona i po raz kolejny czując się nieswojo. Nagle
mimowolnie zjechałam w dół, ocierając się plecami o pień drzewa. Siadłam na
bujniej, zielonej trawie i gdyby nie dźwięk dzwonka mojej komórki to mogłabym
tak siedzieć jeszcze kilkanaście minut. Wiem, może jestem nieco szurnięta, ale,
cholera, to on tak na mnie działa.
- Halo? – Spytałam,
przykładając komórkę do ucha.
- Gdzie ty się
włóczysz, dziewczyno?! Wiesz, która godzina?- Usłyszałam dobrze mi znany głos
ciotki Kristin.
- Ciociu, jest
osiemnasta - powiedziałam najmilej, jak potrafiłam i ze względu na mój stan
wyszło mi to całkiem nieźle.
- Naćpałaś się?! -
Zapytała.
- Yyy… Co?... Nie!
- Rzekłam zaskoczona pytaniem.
- Nieee? – Spytała,
przeciągając ostatnią sylabę. - Więc dlaczego leżysz pod drzewem?! - Odparła, a
ja momentalnie wstałam, strzepując z siebie resztki trawy. Odruchowo spojrzałam
za siebie. No tak. Ciotka z telefonem w ręku stała przed oknem w kuchni
wpatrzona we mnie tymi swoimi szarymi gałami, nie okazującymi żadnych
pozytywnych uczuć. Ciekawe od ilu minut już mnie tak podglądała… Oby niedługo,
bo będę miała przesrane. - Żyjesz?
- Jestem
człowiekiem, więc żyję - mruknęłam pod nosem.
- Mówiłaś coś?
- Nie -
odpowiedziałam. - Tak tylko mówię do siebie, że jesteś wariatką- szepnęłam sama
do siebie.
- A więc wracaj do
domu! Natychmiast! - Krzyknęła, a ja nacisnęłam czerwoną słuchawkę, chowając
komórkę do kieszeni. Skierowałam się do domu i, zamykając za sobą białe drzwi,
weszłam do środka. Oczywiście w kuchni czekała już na mnie ciotka, zabijając
mnie wzrokiem. Założyła ręce na klatce piersiowej i nerwowo tupiąc nogą,
domagała się wyjaśnień z mojej strony.
Ciotka to zło
chodzące, dlatego nie mam najmniejszej ochoty mieszkać z nią tutaj, ale nie mam
wyboru. Moja pensja sprzedawczyni nie pozwala mi na kupienie sobie mieszkania,
nie mówiąc już o domu. Gdyby tylko żyła moja mama…
- Mary… -
Pospieszyła mnie.
- Byłam z
przyjacielem na spacerze - odpowiedziałam.
- W twoim wieku
kolegowałam się z o wiele bardziej wychowanymi i inteligentnymi ludźmi niż ty
teraz. Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie zadawała się z… jak im tam… no…
Zresztą, nieważne. Marsz do siebie! I nie wychodź z pokoju do kolacji! -
Rozkazała, na co ja westchnęłam cicho i drewnianymi schodami weszłam na
poddasze, gdzie znajdował się mój, pomalowany beżową farbą, pokój. Weszłam do
owego pomieszczenia, szczelnie zamykając za sobą drzwi. Oparłam się o nie
bokiem i przez chwilę nasłuchiwałam, czy aby ciotka nie zmierza w moją stronę.
Na szczęście, była zbyt zajęta przygotowywaniem kolacji. Dlatego też siadłam
przed moim białym biurkiem, które znajdowało się na wprost drzwi tego samego
koloru. Podniosłam brązową słuchawkę telefonu i wykręciłam numer Louisa.
- Halo? - Spytał.
- Możesz przyjechać
pod mój dom? - Zapytałam na dzień dobry.
- O, Mary! Mnie też
miło cię słyszeć. U mnie wszystko w porządku. Dzięki, że pytasz.
- Zlituj się -
błagałam.
- Czemu mówisz
szeptem? Mam się bać? - Spytał półgłosem.
- Tak, Louis,
powinieneś. Jeśli zaraz mi nie odpowiesz, to za miesiąc zostawię ci pod
drzwiami rachunek za telefon do zapłacenia! - Powiedziałam głośno, a kiedy
doszło do mnie, co właśnie zrobiłam, dodałam ciszej: - To jak?
- Hm…
- Tylko spróbuj, a
pokażę wszystkim ten filmik - zaszantażowałam go.
- Swoją drogą, ten
twój żarcik wcale nie był śmieszny... Co byłoby, gdyby Kevin naprawdę zaginął?
- Nie gdybaj, tylko
odpowiadaj.
- Za pół godziny.
- Chyba żartujesz!
Do tej pory zdążę umrzeć tu z głodu, a wtedy będziesz miał mnie na sumieniu...
Chcesz tego?
- Nawet nie wiesz,
jak bardzo.
- Dzięki, Louis.
Takiego przyjaciela to ze świecą szukać...
- Oj, przecież
żartuję. Już jadę - oznajmił i rozłączył się, a ja odłożyłam słuchawkę i
odwróciłam się, by sprawdzić, czy czasami ciocia nie podsłuchiwała mojej
konwersacji. Chwała Bogu, nie.
Wstałam z krzesła
i, nie robiąc dwóch kroków, dotarłam do mojego śnieżnobiałego, dwuosobowego
łóżka. Na jego materacu ułożyłam poduszki tak, aby przypominały moją leżącą
postać i przykryłam je bladoróżową kołdrą. Musiałam to zrobić na wypadek, gdyby
ciotka wparowała tutaj z donośnym „Obiad!”. Zauważyłaby wtedy, że śpię i
zostawiłaby mnie w spokoju. „Mnie”. Powinnam raczej użyć słowa „poduszki”. Ale
mniejsza o to.
Czekałam na Louisa
już od kwadransa, a on nadal nie pojawiał się w umówionym kiedyś przez nas
miejscu. Parę lat temu, kiedy ciotka podobnie jak dziś kazała mi siedzieć w
domu, Louis wymyślił, że zaparkuje pod domem sąsiada i zatrąbi trzy razy, a
wtedy ja zasunę rolety przy drzwiach balkonowych tak, żeby to wredne babsko nie
zauważyło, że są otwarte. Następnie wyjdę na balkon, o który oparta jest
drabina i zejdę po niej do ogrodu, po czym szybko pobiegnę do wozu chłopaka.
Oczywiście przedtem musiałam uformować z poduszek moją sylwetkę i przykryć je
kołdrą, co już zrobiłam.
Nagle usłyszałam
głośne trąbienie, wstałam z krzesła i krok po kroku zaczęłam realizować swój
prosty plan ucieczki aż wreszcie znalazłam się w samochodzie Louisa.
- Dzięki – rzekłam,
zapinając czarny pas.
- Nie ma sprawy –
powiedział, zaciskając usta i wdychając tak, żebym usłyszała jego
niezadowolenie.
- Przecież wiem, co
chcesz mi powiedzieć - poinformowałam go, obejmując wzrokiem . - Wiem, że nie
powinnam zwiewać i wiem, że ranię ciotkę, ale przecież to ona mnie nienawidzi i
dam sobie uciąć głowę, że moja ucieczka jest jej tylko na rękę.
- Skąd wiesz, co
myśli twoja ciotka? – Zapytał, ruszając swoim sportowym autem przed siebie.
- Znam ją
piętnaście lat, Louis.
- Poznajemy
człowieka na tyle, na ile sam pozwala się poznać. Twoja
ciotka chce, żebyś widziała ją jako surową czterdziestopięciolatkę, nie
umiejącą okazać żadnych pozytywnych uczuć. A może wewnątrz jest zupełnie inna?
Skąd możesz wiedzieć? – Spytał, zerkając na mnie na moment. - No właśnie. Nie
możesz. Musisz z nią szczerze porozmawiać, Mary. Wtedy dowiesz się wszystkiego.
- Nie matkuj mi,
ok?
- Jesteś moją
przyjaciółką! Chyba mam prawo udzielać ci dobre rady, no nie?
***
- Jesteśmy na
miejscu - poinformował mnie Louis, parkując na poboczu przed domem Harry’ego. W
milczeniu odpięliśmy pasy i wyszliśmy z auta, kierując się ku drzwiom
wejściowym.
- Jest tu ktooo?
Halooo? - Powiedział Lou, przeciągając ostatnie samogłoski, kiedy razem z nim
weszłam do środka.
- Taaak, tak -
mruknął Harry, siedząc przed telewizorem w salonie. Rozłożył się leniwie na
szarej sofie z ręką wygodnie położoną na oparciu i nogami na ławie przed nim.
Obrócił się na moment w naszą stronę, kiedy usłyszał kroki i aż zamarł na mój
widok. Oczy automatycznie mu poszerzały, a usta prawie otworzyły. Jednak coś w
środku kazało mu zachowywać się, jak gdyby nigdy nic. Normalnie.
- Maryyy? - Nie
wiem, czy dzisiaj jest jakiś dzień przeciągania wyrazów, czy co? - A co ty tu…
- Kto to? – Spytałam,
wskazując na blondyna siedzącego obok niego.
- Aaa, to? To
maszyna stworzona do opróżniania cudzych lodówek - powiedział, uśmiechając się.
- Może chcesz mieć
taką u siebie? - Powiedział, starając się nie stracić cennego jedzenia, które w
siebie władował. - Niall jeste…
- Nie trudź się -
przerwałam mu, kiedy nagle z łazienki znajdującej się obok kuchni wyszła jakaś
dziewczyna. Odruchowo spojrzenia wszystkich spotkały się na jej drobnym ciele,
przybranym w bladoróżową, zwiewną sukienkę z białym kołnierzykiem. Nie powiem -
sama sukienka jak i jej nosicielka były bardzo śliczne. Tylko co tu robiły? -
Harry? - Zaczęłam.
- Mary, to Lilly -
przedstawił mi ją, przeskakując przez oparcie sofy i obejmując dziewczynę
ramieniem.
- Zadziwiające…
Hodujesz stado przyjaciół? Ilu jeszcze nie poznałam?
- Mary… To… To nie
jest moja przyjaciółka - mówił nieskładnie, drapiąc się po głowie. - To… moja
dziewczyna…- Dokończył.
- Masz… dziewczynę?